Prof. dr hab. Andrzej Sadowski z Katedry Socjologii Wielokulturowości o niskim poziomie społecznego zaufania w Białymstoku, poczuciu gorszości, z którego rodzi się „biała siła”, i o tym, że nie mamy innego wyjścia niż być wielokulturowi.
- Pochodzi Pan z małej miejscowości Tyniewicze Duże niedaleko Narwi. Jak, jako socjolog, widzi Pan przemiany, które nastąpiły tam na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat?
Prof. Andrzej Sadowski: - Niestety, gminy nie usamodzielniły się w nowych warunkach. Nie odnotowujemy wzrostu gospodarczego, społecznego, nie ma wewnętrznej integracji. Wręcz przeciwnie, nadal trwa migracja ze wsi do miasta – do Białegostoku, za granicę. Mieszkańcy szybko się starzeją, gminy zajmują się obsługą emerytów, coraz trudniej wprowadzać tam i doskonalić przemiany modernizacyjne. Narew przeżyła swoje prosperity w latach 70., kiedy nastąpiło szybkie przejście od pracy naturalnej do zmechanizowanej. Ta dobra koniunktura skończyła się już w kryzysowych latach 80. Teraz Narew utrzymuje się dzięki dużej firmie – Pronar, która wielu mieszkańcom daje pracę, ale samych społeczności lokalnych raczej nie rozwija. Gmina traci więc swój rolniczy charakter, staje się sypialnią, rezydencją emerytów. Dziś we wsi jest co najwyżej kilku autentycznych rolników. Oni nie stworzą nowej kultury agrarnej. Jeśli widziałbym jakieś szanse rozwoju, to poprzez wykorzystanie naturalnych walorów przyrodniczych, jako miejsca agroturystyczne przy Puszczy Białowieskiej. Są na razie pojedyncze tego zwiastuny, ale spodziewam się wkrótce istnego wybuchu agroturystyki.
- Zajmował się Pan zagadnieniem ruralizacji, czyli przenoszenia wartości wiejskich do miasta. Czy obserwujemy teraz proces odwrotny?
- Byłem jednym z pierwszych badaczy w Polsce, których zainteresował ten temat. Kiedy wszyscy byli przejęci procesami urbanizacji, z uporem mówiłem, że to nie jest proces jednokierunkowy. Mieszkańcy wsi migrując do miasta nie porzucają swoich wartości. Przyjeżdżają „z całym dobrodziejstwem inwentarza”: wielką rodziną, obrzędami, wiarą, zabobonami. Nawet dzisiaj Białystok można analizować poprzez paradygmat wielości wsi. W PRL wiejskość w mieście była tłamszona, nie tylko przez władze, ale też przez samych migrantów, którzy chcieli jak najszybciej być „miastowymi”. Przybysze ze wsi chcieli być nawet bardziej miastowi niż białostoczanie mieszkający tu od pokoleń. Uciekali w ten sposób od asymilowanego w warunkach wiejskich poczucia niższości, biedy, prowincjonalizmu. Dopiero potem, po roku 89., okazało się, że w mieście są różni ludzie, że tutaj można być nawet sobą, nie ukrywać, ale uzewnętrzniać swoją tożsamość. A tak naprawdę dopiero teraz, po zwycięstwie PiS, te wiejskie trwałe wartości, które uprzednio były w miastach tłamszone, doszły do głosu, stały się integralnym elementem kolorytu kulturowego miasta.
- A proces odwrotny do ruralizacji?
- To urbanizacja. Obserwujemy ją w czasach współczesnych także we wsiach. Ukształtowane w warunkach miejskich wzory i wartości upowszechniły się także w środowiskach małomiasteczkowych i wiejskich. Nowymi przejawami urbanizacji wsi są między innymi nowo powstające zespoły rezydencjalne, do których wprowadzają się mieszczanie. Co ciekawe, generalnie są oni wyalienowani spośród stałych mieszkańców wsi, nie tworzą z nimi nowych społeczności lokalnych. Wieś weszła w etap permanentnych konfliktów, ponieważ pojawili się „miastowi”, z którymi tradycyjni mieszkańcy nie mogą nawiązać kontaktów codziennych. Dokonująca się mobilność miejsko-wiejska, rozbudowane systemy medialne, migracje zagraniczne i inne czynniki powodują, że wieś teraz szybko się zmienia; pojawiły się tam nowe zawody, takie jak: urzędnicy, nauczyciele, artyści i biznesmeni, ale ta komplikująca się mozaika zawodowa w środowiskach wiejskich nie jest przyjmowana z akceptacją i zadowoleniem przez miejscowych.
Sam mam domek w rodzinnych Tyniewiczach i na ogół mam kłopot ze znalezieniem kogoś do pomocy w pracy, np. przy rąbaniu drzewa, koszeniu trawy. Miejscowi na ogół nie chcą tego robić i bardzo trudno odpowiedzieć na pytanie, dlaczego? Obok innych powodów nie wykluczałbym poczucia niższości i gorszości z tytułu podporządkowania mieszkańcom miasta nawet w ramach wsi: "nie będzie profesor z miasta wyręczał się nimi jak sługami". Dla „tutejszego” zrobiliby to za darmo, ale dla obcego nie. To zdrowa reakcja na ucisk społeczny, na historyczne podporządkowanie. W ten sposób próbują się zrewanżować za historyczną niesprawiedliwość w stosunkach wiejsko-miejskich, pokazać, że ich praca ma wartość, że mają swój honor, swoją tożsamość, przez tyle lat pogardzaną. Wieś więc nie jest już taka sielska, zintegrowana, kulturowo jednorodna, jest dynamiczna, pełna nowych napięć i wielu konfliktów.
- Jeżeli Białystok to „archipelag” okolicznych wsi, to jaki jest jego społeczny kapitał?
- Jeżeli uznamy, że kapitał społeczny wynika ze współpracy, z otwartości na innych, z wzajemnych relacji i powiązań, to jest on w Białymstoku bardzo niski. Nie jest źle, jeśli chodzi o kapitał wiążący, który jest składową społecznego, czyli powiązania rodzinne, towarzyskie, lokalne, parafialne, itd., ale nie potrafimy go wykorzystać i dokonać konwersji w kapitał ekonomiczny i władzę. Jednakże bardzo niski jest szczególnie kapitał tzw. pomostowy, czyli polegający na gromadzeniu kapitału poprzez podejmowanie zorganizowanego współdziałania, wchodzeniu w formalne związki i zależności z odmiennymi, z obcymi. Generalną przyczyną niskiego stopnia kapitału społecznego wśród mieszkańców miasta jest niski poziom wzajemnego zaufania. Jeśli szerzej przyjrzymy się procesom samoorganizacji społecznej w Białymstoku, to obok ogólnego stwierdzenia, że jest tu stosunkowo niski poziom zorganizowania, mało organizacji w porównaniu z innymi miastami, widzimy specyficzną nadreprezentację organizacji religijnych, skupionych zarówno wokół Kościoła rzymskokatolickiego, jak i Cerkwi prawosławnej. Najniższy zaś jest kapitał cywilny, obywatelski.
- Z czego to wynika?
- Właśnie głównie z tego, że Białystok jest miastem przyjezdnych, przybyszów ze środowisk wiejskich. Dla migrantów ze wsi wielkim wysiłkiem było już samo przeprowadzenie się do Białegostoku, zagospodarowanie, podjęcie pracy zawodowej, założenie rodziny. I kiedy już tu okrzepli, pojawiło się pytanie: co ja będę robił, kiedy mam czas wolny? Z powodu poczucia gorszości nie czuli się kompetentni do sprawowania ważnych funkcji kierowniczych w mieście, do kształtowania opinii, do wpływu na sprawy publiczne. Miasto w świadomości przybyszów przez bardzo długi okres czasu traktowane było jako rzeczywistość względem nich zewnętrzna, zarządzana przez miejskie elity, traktowane jako kategorie mądrzejsze, lepsze, zorganizowane w partie, dysponujące władzą, odpowiedzialne za wszystko, co dzieje się w mieście. Przyjezdni im się na ogół podporządkowywali, przeważnie nie czuli się upodmiotowieni w mieście. Można powiedzieć, że dopiero teraz, czego zwiastunem jest np. czarny protest kobiet, w Białymstoku staje się coraz bardziej widoczny ruch obywatelski. To wcale nie jest późno. Migranci zazwyczaj dopiero w trzecim pokoleniu stają się w pełni członkami nowej społeczności miejskiej, stają się gotowi do podejmowania samodzielnych zadań.
Współcześnie w Białymstoku, zresztą podobnie jak w całej Polsce, staje się widoczne nowe napięcie między relatywnie mniejszymi kategoriami proeuropejczyków, a pozostałą większością, która ma poczucie, że znowu ktoś ją zdradził. Bo oto jesteśmy już w mieście, mamy wszystko, czego chcieliśmy, a okazuje się, że ci lepsi znowu nam uciekają, mają więcej, są dalej pod względem materialnym i kulturowym, znów musimy ich doganiać, coś nowego robić, uczyć się języków, innych kultur, ewentualnie emigrować. I już raczej nie mogą nadążyć, bo stracili zbyt dużo energii na przeprowadzce do miasta, więc się buntują. Tutaj upatrywałbym ważnych uwarunkowań silnych w Białymstoku ruchów narodowych, postaw obronnych przez potencjalną imigracją osób odrębnych cywilizacyjnie i kulturowo. W Krakowie, Poznaniu czy Warszawie te złożone rozliczenia z przywiązania do tradycyjnych społeczności lokalnych odbyły się wcześniej i nie miały podobnie masowego charakteru jak w Białymstoku. My jesteśmy cywilizacyjnie nieco spóźnieni. I nikt nie jest temu winien, to zobiektywizowany proces przeobrażeń, przez który musimy przejść. Choć oczywiście warto zainwestować w różne akcje edukacyjne, wykształcenie, które spełnia tu bardzo pozytywną rolę.
- W kontrowersyjnej w Białymstoku książce Marcina Kąckiego „Biała siła, czarna pamięć” dostało się też białostockiemu środowisku naukowemu za brak reakcji na rasistowskie incydenty, za milczenie. Czy można coś zrobić?
- Napisałem tekst, który jeszcze nie został opublikowany, w którym zastanawiam się nad przyczynami rasizmu w Białymstoku. Postawiłem tezę, że narodowe ruchy w znacznej mierze pojawiają się wraz z upodmiotowieniem migrantów, którzy przenieśli się ze wsi do miasta i mają zgeneralizowane poczucie, że muszą bronić Rzeczypospolitej. W akcie buntu niejako wrócili do dawniejszych polskich trwałych wartości, które ja nazwałem nacjonalizmem wiejskim, ale w znaczeniu deskryptywnym, nie normatywnym. Ma on szczególne cechy, takie jak: przywiązanie do ziemi, łączone z przywiązaniem do ojczyzny, troska o swoich, niechęć do obcych, specyficzne pojęcie „normalności” dość bliskie homogeniczności społeczno-kulturowej w połączeniu z nieakceptowaniem "normalności” innych, choćby nawet pochodzili z pobliskich, ale odmiennych kulturowo wsi. Nadto zachowania narodowe mają silne oparcie w kościele.
Rasizm w Białymstoku, w moim przekonaniu, jest prostym przeniesieniem i przystosowaniem do warunków miasta nacjonalizmu wiejskiego. Zaostrzonym szczególnie przez poczucie zagrożenia w postaci migracji ludów arabskich i afrykańskich, uogólnianych jako zagrożenie przez islamistów, przed którymi trzeba bronić ojczyzny. Co z tym począć? Nie ma prostych odpowiedzi. Pójście na tzw. starcie tylko radykalizuje obydwie strony. Znowu kluczem wydaje mi się edukacja, np. wprowadzenie do szkół nowych przedmiotów, takich jak edukacja międzykulturowa, nowoczesna wiedza o społeczeństwie, która potrafi wyjaśnić podobieństwa i różnice pomiędzy patriotyzmem i nacjonalizmem. Sytuacja w Białymstoku aż się prosi, by w szerokiej działalności wychowawczej znaleźć wykładnię, oddzielającą patriotyzm, który jest wartościowy, od postaw nacjonalistycznych, które mogą być szkodliwe dla kraju. Patriotyzm jest wtedy, kiedy służymy narodowi, a nacjonalizm, kiedy robimy to kosztem kogoś, innych wspólnot, kiedy naród jest ponad wszystko, kiedy w imię przywiązania do naszego narodu dyskryminujemy inne narody, kiedy w jego imieniu odrzucamy niewygodnych.
- Nieustannie mówi się o wielokulturowości Podlasia, ale czy to nie jest frazes?
- Piszę właśnie książkę o społeczeństwie wielokulturowym z perspektywy pogranicza w Europie Środkowo-Wschodniej, żeby udowodnić sobie i światu, że używanie terminu wielokulturowość wymaga naukowego dopracowania. Nie może być tak, że wielokulturowość stosujemy do określenia każdego obszaru, miejsca, które zamieszkują przedstawiciele dwóch lub więcej różnych grup narodowych, etnicznych lub wyznaniowych. Do takich sytuacji trzeba znaleźć inną nazwę. Proponuję: zróżnicowanie kulturowe.
Wielokulturowość historycznie pojawiła się na początku lat 70. w Australii i Kanadzie, służy do określenia zaawansowanych postaci międzykulturowego współżycia, takich, w których międzykulturowe współdziałanie uświadamiane jest jako korzystne, w którym zostały przezwyciężone, rozwiązane przynajmniej podstawowe określone kulturowo formy nadrzędności i podrzędności, dyskryminacji, w którym wdrożone zostały takie wartości jak wolność i równość w sferze kulturowej.
W Białymstoku programy dotyczące wdrażania zasad społeczeństwa wielokulturowego można policzyć na placach jednej ręki. Co na przykład zrobiono, żeby wprowadzić do lokalnej świadomości fakt, że przed wojną Białystok w połowie zamieszkany był przez Żydów? Czy mamy jakiś kontakt z żydowskimi diasporami, wywodzącymi się z Białegostoku? Nawet Centrum im. Ludwika Zamenhofa właśnie traci swoją autonomię i tożsamość. Czy mieszkańcy miasta są poinformowani o rzeczywistej strukturze narodowo-etnicznej i wyznaniowej miasta? Podtrzymuję stanowisko, że perspektywicznie warto konstruować społeczeństwo wielokulturowe. Nie jest ono związane z jakimkolwiek obniżeniem prestiżu, znaczenia poszczególnych narodów, ale z ich przygotowaniem do efektywnego funkcjonowania i rozwoju w nowych warunkach migracji, mobilności i szerokiej otwartości na innych. Konieczności konstruowania społeczeństwa otwartego, inkluzyjnego w stosunku do otaczającego nas świata. Od takiego zespołu zadań raczej nie ma odwrotu.
Prof. dr hab. Andrzej Sadowski jest kierownikiem Katedry Socjologii Wielokulturowości w Instytucie Socjologii i Kognitywistyki UwB. Od roku 2005 do 2012 pełnił funkcję dziekana Wydziału Historyczno-Socjologicznego. Jest członkiem Komitetu Socjologii PAN i redaktorem naczelnym pisma: "Pogranicze. Studia Społeczne".
Rozmawiała Urszula Dąbrowska
Strona internetowa powstała w ramach projektu „Nowoczesny Uniwersytet dostępny dla wszystkich”
(umowa nr POWR.03.05.00-00-A007/20) realizowanego w ramach Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój.
W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych. Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej. Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności Uniwersytetu w Białymstoku. Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.